top of page

Modlitwa samym Bogiem

   Modlitwą mojego życia jest tzw. Modlitwa Jezusowa. „Przyszła do mnie” samoistnie 23 lata temu, gdy w moim życiu nastąpiło całkowite przewartościowanie. Gdy Bóg dokonał jego całkowitej przemiany. Wówczas nie zdawałam sobie sprawy, że ta piękna “mantra” chrześcijańska jest dobrze znana na wschodzie i posiada wielowiekową tradycję w Kościele Prawosławnym. Szczerze mówiąc, w ogóle nie wiedziałam, że taki rodzaj modlitwy istnieje. Po prostu pewnego dnia zaczęłam wypowiadać w myślach imię Jezus i tak jest do dziś. Później dowiedziałam się o różnych formach tej modlitwy, takich jak np. „Jezusie, Synu Boga Żywego, ulituj się nade mną grzesznikiem”.

   Przez te lata, praktykując modlitwę imieniem Jezus, zauważyłam, że można w myślach Je (imię Jezus) przywoływać na wiele sposobów: z miłością, z lęku, z bojaźnią, w ekstazie, w gniewie itd. Wszystko to zależy od wnętrza. Od tego na ile jest ono uporządkowane, na ile ma do niego dostęp łaska i na ile je wypełnia. A to wewnętrzne uporządkowanie to nic innego jak ład w myślach i związanych z nimi uczuciach i emocjach. Z jednej strony wypowiadanie imienia Jezus wprowadza harmonię, z drugiej – wewnętrzna harmonia powoduje, że może być ono wypowiedziane z uważnością, miłością, w duchu kontemplacji.

   Czy w modlitwie tej chodzi o perfekcyjne wyartykułowanie imienia Zbawiciela? Nie. Raczej o to by stać się „kanałem” – czystym „kanałem”, przez który imię to może zacząć działać swym pięknem, słodyczą i mocą na osobę modlącą się i na jej otoczenie. Chodzi tu o taką współpracę z łaską, aby wnętrze człowieka stało się całkowicie „przezroczyste” dla wypowiadanego imienia Jezus. Aby człowiek nie przeszkadzał Jezusowi uobecnić się w nim i przez niego.

  W pewnym momencie zadałam sobie pewne pytania: dlaczego ewangelizacja nie przynosi oczekiwanych rezultatów? Dlaczego moje oddziaływanie na ludzi nie jest efektywne? Dlaczego rzadko się zdarza, aby kazanie tak wstrząsnęło słuchaczami jak to wygłoszone przez św. Piotra po zesłaniu Ducha św. (Dz. 2, 14–41)? Myślę, że być może przyczyną takiego stanu rzeczy jest właśnie to, że proklamując imię Jezus, nie „wypowiadamy” mieszkającego w nas i w nas zmartwychwstałego Jezusa Syna Boga Żywego, a jedynie żydowskie imię Jeszua.

Danuta Ługowska

1. Modlitwa samym Bogiem
28.08.2017
2. Opatrzność Boża
 15.08.2017

Opatrzność Boża

   W kilku momentach mojego życia Bóg zainterweniował spektakularnie. To wydarzenie, które miało miejsce w Wilnie, kilka dni temu, sprowokowało mnie, aby je opisać tj.: pielgrzymkę z osobami bezdomnymi na Jasną Górę i właśnie tę sytuację wileńską. Zacznę od ostatniej z wymienionych.

  Siódmego sierpnia tego tj. 2017 roku, z moją Siostrą Magdą, zresztą za jej namową, wybrałyśmy się do Wilna. Znam to miasto od wielu lat i bywałam w nim wielokrotnie. Cieszyłam się, że będę mogła pokazać je Magdzie. Wybrałyśmy się na dwa dni, dlatego nasze zwiedzanie przebiegało bardzo dynamicznie. O tym co zobaczyłyśmy można przeczytać w zakładce Nasze podróże.

  Tu chcę podzielić się jednak tylko fragmentem naszej podróży. Drugiego dnia wyprawy, musiałyśmy opuścić hotel o godzinie 12, a autobus powrotny do Warszawy miałyśmy dopiero o 22.15. Chciałyśmy jeszcze w tym czasie jechać do Trok i przed wyjazdem odwiedzić kilka miejsc, w których jeszcze nie byłyśmy. Oddałyśmy więc bagaż do przechowalni, gdzie na ścianie widniał ogromny napis w języku litewskim kończący się czerwonymi cyframi 2 i 4. Niestety nie dopytałyśmy, do której przechowalnia jest czynna, ani nie doczytałyśmy napisu na drzwiach, z dziwnym, zresztą, oznakowaniem godzin pracy bagażowni. Ten duży napis litewski z końcówką 24, zinterpretowałyśmy jako - otwarte całą dobę.

   Pojechałyśmy spokojnie do Trok. Po powrocie długo jeszcze spacerowałyśmy po Wilnie. Koło godziny 20 pojawiła się w mojej głowie myśl, że dobrze byłoby przed 21 dotrzeć do dworca, ale zignorowałam ją, bo po co marnować ponad godzinę czekając na autobus. Zaproponowałam Magdzie, abyśmy poszły na Eucharystię do Kaplicy Jezusa Miłosiernego, gdzie poprzedniego dnia też byłyśmy na Mszy św. rozpoczynającej się o godzinie 20. Magda się zgodziła. Msza św. była w języku litewskim, którego kompletnie nie rozumiem, ale po gestach Księdza i wiernych można było się zorientować, w którym momencie jesteśmy. Miałam bardzo dobry i spokojny nastrój. Zbliżył się czas komunii, więc wstaję aby “zająć kolejkę”. Gdy już stanęłam na jej końcu, nagle poczułam irracjonalny lęk, że zgubiłam bilet bagażowy. Był na tyle silny, że wyszłam z kolejki i wyjęłam z plecaka portfel, aby sprawdzić czy aby faktycznie go nie zgubiłam. Ale bilet był na swoim miejscu. Jednak podałam bilet Magdzie z komentarzem, aby go schowała, bo ze mną coś chyba nie tak i poszłam z powrotem do kolejki do Komunii św. Wracam, a Magda intensywnie gestykuluje, abyśmy wyszły natychmiast z Kaplicy. Okazuje się, że wyczytała na bilecie, iż przechowalnia bagażu jest czynna do godziny 21. Na zegarkach jest 20.45. Magda sugeruje, że musimy biec na dworzec. Ja mam świadomość, że z miejsca, w którym jesteśmy, nie dobiegniemy na czas. Dopytuję Magdę czy na pewno dobrze zrozumiała co jest napisane na bilecie bagażowym. Ona nie jest pewna, bo bilet jest w języku litewskim, ale widzi jakieś 21. Równolegle myślę co możemy zrobić. Taksówka. Ale skąd? W międzyczasie dochodzimy do rynku. Przy uliczce, z której wychodzimy stoi jedna jedyna taksówka. Pytam Pana czy podwiezie nas na dworzec i za ile. Tak podwiezie, za 7 euro. Wsiadamy. Po 5 min jesteśmy na dworcu. Biegniemy. Magda nie daje już rady. Biorę  od niej bilet i pędzę co tchu w piersiach. Do przechowalni bagażu wbiegam o 20.53 (Magda spojrzała na zegarek, widziała z daleka jak tam wchodzę). Odbieram bagaż. O 21.00 przechowalnia zostaje zamknięta. O 22.15 z bagażem przy boku wyruszyłyśmy w drogę powrotną do Warszawy.

   Jak widzicie dla Jezusa nie ma spraw nieważnych. Zadbał o nas. O to, aby wspomnienia z naszej pięknej wycieczki nie popsuła tak naprawdę nasza głupota i niedbalstwo. Dziękujemy Jezu i Tobie Matko Ostrobramska, a także św. Faustynie i ks. Sopoćko za wspaniałą pielgrzymkę do Wilna.

A jak to było z bezdomnymi?

   Te wydarzenia miały miejsce prawie 10 lat temu, w 2008 r., dlatego przywołam te, które pamiętam do dziś, bo były najbardziej zaskakujące, pominę zaś te, które były mniej niezwykłe, aczkolwiek cały czas pielgrzymowania z osobami bezdomnymi na Jasną Górę jest dla mnie czasem niezapomnianym.

   Zaczęło się całkiem niepozornie. Kilka miesięcy wcześniej włączyłam się w “rozkręcanie” grupy dla osób bezdomnych w Klasztorze Ojców Kapucynów przy ul. Miodowej w Warszawie. W pewien lipcowy dzień poszłam do Sióstr Sakramentek na adorację i pojawiło się we mnie wewnętrzne przeświadczenie, że mam wziąć na pielgrzymkę na Jasną Górę grupę osób z tworzącej się właśnie wspólnoty. Myśl ta została jednak przeze mnie odrzucona, gdyż zdałam sobie sprawę, że na taką wyprawę potrzebna jest duża ilość pieniędzy, a ja mam na koncie zaledwie 1500 zł.

   W czwartek, bo tego dnia odbywały się spotkania nowopowstającej wspólnoty, pojawiłam się na Miodowej. Jeden z Ojców, już w drzwiach, zakomunikował mi, że kilku Panów chciałoby wybrać się na pielgrzymkę, a że ja wówczas rokrocznie na nią chodziłam, to czy bym się z nimi nie wybrała. Spytałam się, czy on także się wybiera jako opiekun wspólnoty. Stwierdził, że nie. Zadałam także pytanie czy istnieje jakiś fundusz, dzięki któremu można by ich na taką wyprawę wyposażyć. Również takiego funduszu nie było. Wszystko na raz wydawało mi się mocno irracjonalne.

   Ale zadzwoniłam do mojej Cioci z Bielska, Marii Pfanhauser-Fedak (świadectwo jej 25-letniego wolontariatu hospicyjnego można odnaleźć na naszej stronie), która zgodziła się pomóc w zbieraniu funduszy. Nie wiedziałam nawet ile nam faktycznie potrzeba. Jedna z koleżanek z wolontariatu przy Miodowej, znająca się na tworzeniu biznesplanów, zrobiła kosztorys, a po otrzymaniu pieniędzy od Cioci Marysi, wyposażyła naszych pielgrzymów w niezbędne rzeczy.

  Szóstego sierpnia 2008 r. spod Kościoła O.O. Kapucynów wyruszyliśmy na Jasną Górę z grupą 15 Brązową. Początkowo zarówno przewodnik grupy jak i pielgrzymi z niepokojem przyglądali się naszej dziewięcioosobowej grupie. Można powiedzieć, że wyróżnialiśmy się, ale też stanowiliśmy coraz bardziej zgraną ekipę. Mimo dystansu otoczenia już pierwszej nocy spotkaliśmy się z życzliwością braci postulantów. Pomogli nam rozkładać namioty, bo wystąpił w tym zakresie niejaki problem.

  Pewnego razu podeszliśmy do straganu ze słodkimi bułkami, aby zakupić kilka. Człowiek, który nimi handlował, spojrzał na nas. Wziął dwie palety i bez słowa wręczył nam, nie oczekując zapłaty. Pełna konsternacja. Ale kto zje taką ilość słodkich bułek. Zaordynowałam, aby panowie rozdali je pielgrzymom. Ku mojemu zdziwieniu było to dla nich wstrząsające doświadczenie. Nie mogli wyjść z szoku, że to oni - oni bezdomni rozdawali ludziom żywność.

  Innym razem z Bratem Kapucynem poszliśmy do odległego od miejsca noclegu sklepu po prowiant na następny dzień. Niestety w wyniku zmęczenia, źle obliczyliśmy ilość potrzebnych puszek dla naszych podopiecznych. Było o jedną za mało. Trochę wzbudziło to we mnie niepokoju, bo w tym towarzystwie wszystko musi być dosłownie po równo, aby nie doszło do jakiś niepotrzebnych nieporozumień. Ale zmęczenie było silniejsze i postanowiłam nie wracać już do sklepu, będzie jak będzie. I wyobraźcie sobie, na polu namiotowym podchodzi do mnie siostra pielgrzymkowa, podaje mi identyczną puszkę jak ta, które zakupiliśmy w sklepie. Podaje mi ją ze słowami: może Wam się przyda. Wmurowało mnie. Nie myślałam, że Bóg jeśli spełnia się Jego wolę, potrafi zadbać o, wydawałoby się, tak nieistotne szczegóły.

  Nadeszły chłodniejsze dni. Niestety fundusze nie pozwalały na to, aby kupić Panom cieplejsze ubrania, więc zaczęli marznąć. Na noclegu widzę, że w naszą stronę idzie mężczyzna z dużym czarnym workiem. To jego Siostra, która odwiedziła pielgrzymkę, przywiozła dla naszych dzielnych pielgrzymów męskie, ciepłe ubrania.

  Pod koniec pielgrzymki z finansami było już krucho. Siedzę na Przeprośnej Górce i główkuję, skąd wziąć je na następny dzień. Nagle ktoś klepie mnie po ramieniu i wciska w dłoń pieniądze ze słowami: to dla chłopaków.

   Takich sytuacji w czasie naszej wyprawy było bez liku, nie sposób ich wszystkich tu opisać, a też wiele z nich umknęło mojej pamięci.

   Jednak nawet na podstawie tych, które opisałam jak można nie wierzyć w Opatrzność Bożą.

  Muszę też napisać, że pielgrzymi z grupy 15 Brązowej przekonali się do nas. Kilku z Panów, z którymi razem wędrowałam, otrzymało lokum i pracę właśnie od naszych współbraci pielgrzymkowych. A Ojciec przewodnik, na Przeprośnej Górce, podszedł do mnie i bez słowa wręczył róże.

  Większość z naszych dzielnych pielgrzymów pierwszy raz w życiu była na Jasnej Górze. Wchodząc do Matki - Matki, która, nie wątpię, że ich tu przyprowadziła, płakali, niektórzy rzewnymi łzami. Mówili mi: Danka doszliśmy, rozumiesz doszliśmy, udało się.

Danka Ługowska

bottom of page