top of page
1. O modlitwie
  18.01.2017

O modlitwie

  Wzrastałam w rodzinie, w której modlitwa nas jednoczyła. Z perspektywy lat widzę, że nie potrafiłam, nie umiałam pielęgnować tego, co otrzymałam w domu rodzinnym. Powoli odwracałam się od Pana Boga.  Zaprzestałam systematycznej modlitwy – bo nie CZUŁAM jej.  Odmawiałam pewne modlitwy i uczestniczyłam w życiu Kościoła, ale bez zaangażowania serca – ono lodowaciało.  Z czasem narastały żale i pretensje do Boga za nieudane życie. A kiedy ból istnienia i bezsens życia stawał się nie do zniesienia, zaczęłam uśmierzać go alkoholem, pogrążając się w ciemnościach…

  Jednak modlitwa zanoszona do Pana Boga, w mojej intencji, przez rodzinę, zaowocowała przemianą serca.  W chwili ogromnego cierpienia znalazłam się przed wizerunkiem Jezusa Miłosiernego prosząc Go w modlitwie o pomoc.  Bóg w swej łaskawości wlał wtedy w moje serce NADZIEJĘ, dotknął mnie swoją MIŁOŚCIĄ… i rozpoczął się we mnie proces trzeźwienia i powrotu  do korzeni.

  W głębi mego serca zawsze było ogromne pragnienie miłości pięknej i czystej, której (ale teraz dopiero to wiem) żaden człowiek nie był w stanie mi dać. A po nawróceniu, doświadczając właśnie takiej MIŁOŚCI, która stała się rzeczywistością, zapragnęłam żyć godnie, godnością dziecka Bożego.  Wreszcie, po tak trudnych i bolesnych doświadczeniach, byłam gotowa zacząć zmieniać swoje życie, bez mojego „jedynego” właściwego scenariusza na nie.  Zapragnęłam żyć w zgodzie z własnym sumieniem, przed którym nie udało mi się uciec. Najpierw zrodziła się we mnie wdzięczność Panu Bogu za „przemyte” oczy duszy i wyciągnięcie z bagna, w którym tonęłam - wdzięczność tak wielka, że zaczęła pulsować miłością, zaspakajającą  najgłębsze potrzeby mojego serca.  By trwać w tym tak pięknym stanie ducha, wiedziałam już że kontakt, zbliżanie się do  Boga-Osoby-Miłości… zależy ode mnie ….

  Pierwszą taką serdeczną modlitwą były akty strzeliste, którymi dziękowałam Stwórcy za wszystko co widziałam, co czułam, czego doświadczałam, co przeżywałam i za ludzi, których postawił na mojej drodze. Ten  stan  zakochania rodził kolejne pragnienia takie jak: poznanie Osoby kochanej, a więc czytanie – modlenie się Słowem z Pisma św. Starego i Nowego Testamentu, czytanie prasy katolickiej i wartościowych książek, słuchanie codziennie katechez w Radiu Maryja, medytacje nad usłyszanym Słowem, a także szukanie wskazówek i  wyjaśnień w K.K.K. (Katechizm Kościoła Katolickiego).

  Nadszedł jednak czas bardzo trudny dla mnie, czas próby – Bóg „oddalił” się ode mnie… zostawił samą… i wówczas usłyszałam w katechezie, że Pan Bóg nie potrzebuje mojej modlitwy, ale ja jej potrzebuję! Słowa te stały się fundamentem w mojej nowej relacji ze Stwórcą. Nie było i nie jest to łatwe, ale bardzo często – mimo zmęczenia, niechęci, nieraz nawet złości, przełamywałam i przełamuję samą siebie by klęknąć do modlitwy, by pójść na Mszę św., by pójść na adorację, by pójść na nabożeństwo… Ale po takiej udanej próbie „pokonania” siebie, pojawia się w moim sercu wielka radość… która zmienia mnie, pomaga podejmować trudne decyzje…i być wierną mimo wszystko. Już nie uzależniam swej modlitwy od „CZUCIA” się dobrze w jej trakcie, bo wiem, że miłość to wybór, decyzja, postawa, odpowiedzialność, konsekwencja, ale też trud i cierpienie. Uczę się pielęgnować tę MIŁOŚĆ, którą  Bóg dotknął mnie w Sakramencie Pokuty i Pojednania w Zakroczmiu ponad 23 lata temu. I tak, modlitwa - życie w Bożej obecności - stała się mi potrzebna jak powietrze, bez którego nie mogę już żyć, tak jak nie może żyć moje ciało bez pokarmu.

Anna Drygalska

bottom of page