top of page
Dziś mi odeszły od butów podeszwy
Na podstawie osobistych doświadczeń i obserwacji.. taki oto wiersz ja zakonnik poczyniłem:
Ulica ma rogi,
różne są drogi,
dziś mi odeszły
od butów podeszwy,
poszły swoją drogą,
a ja bosą nogą,
witam się z podłogą,
ach, ach
dziś mi odeszły,
od butów podeszwy...
jak się nie rozkleję,
to półbuty skleję,
ach, ach

poszły buty w piach,
bo dziś mi odeszły
w siną w dal podeszwy..

posłowie:

Wiesz ten ja napisałem dla samego siebie, ale mam nadzieję, że i Tobie, Drogi Czytelniku, niezależnie od stanu psycho-somatyczno-duchowego się spodoba:). Po namyśle mogę dodać, że nie tylko odeszły mi moje podeszwy, ale moje półbuty również wyszły....nie tylko z siebie, lecz i z mody. Ponieważ nie ma sensu trzymać czegokolwiek na siłę:), więc i buty co wyszły z... i podeszwy, co odeszły, nie powinny czuć się winne, że odeszły, wyszły lub poszły, i tylko szerokiej drogi im wypada życzyć. To co ważne, to to, że ja zostaję i choćby boso, to jednak pójść pragnę w stronę nieba bram.
1. Dziś mi odeszły od butów podeszwy
28.10.2017
2. Opowiadanie o chłopcu
02.03.2017
Opowiadanie o chłopcu
  Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, w pewnej rodzinie urodził się chłopiec. Chłopiec miał niebieskie oczy, ręce ciekawe wszystkiego i nogi pragnące zwiedzić cały świat. Rodzice chłopca najprawdopodobniej bardzo się kochali i najprawdopodobniej byli szczęśliwi z powodu swojego synka. Lecz któregoś dnia tato chłopca zachorował na dziwną chorobę: jego serce zostało zatrute czarodziejskim eliksirem. Ów  eliksir sprawiał przeniesienie do innego świata, ale ceną było to, że serce taty zaczęło zamarzać. Zamarzać również zaczęły jego wspomnienia i marzenia, zamarzały jego oczy i ręce i nogi. By choć na  chwilę poczuć ulgę, tato chłopca potrzebował coraz więcej owego czarodziejskiego magicznego eliksiru. Choroba taty rozwijała się i tato z czasem przestawał na coraz dłuższy okres widzieć jak piękna jest jego żona i jakim cudem jest jego synek. Zamarznięte serce taty nie umiało czuć już do niej tak wielkiej miłości, jak kiedyś ani cieszyć się z synka. Któregoś dnia, mama chłopca chcąc ratować swojego męża i tatę chłopca, również zaraziła się ową dziwną chorobą i również jej serce stawało się coraz bardziej zimne. W domu zagościł chłód. Zamiast ciepłych słów miłości zaczęły padać zimne słowa, czasem twarde i ostre  jak kawałki szklistego lodu, a zamiast światła w domu zaczął panować chłodny i smutny, zimowy półmrok pochmurnych dni. Ale w tym domu był jeszcze ktoś: otóż od pierwszych chwil pojawienia się w nim małego chłopca, pojawił się strzegący go dniem i nocą jego Anioł Stróż. Anioł prowadził go za rękę, wśród domowych zawieruch i zamieci śnieżnych i mocno trzymał chłopca, gdy ten stał na parapecie drugiego piętra zamienionym w lodową krawędź zamarzniętego domu. Któregoś dnia Anioł zaprowadził chłopca do kuchni, by chłopiec ocalił własną mamę, gdy ta chciała zasnąć nieskończonym, zimnym snem. Innym razem Anioł zaprowadził go do mamy, gdy ta chciała usunąć truciznę z organizmu kalecząc się kawałkiem szklistego i ostrego lodu. Z powodu lodowej choroby, oczy mamy widziały już tylko zimno i chłód wokół siebie, i nawet serce  zamarzło tak silnie, że ledwo biło, ale nie mogło już kochać ani swojego męża ani swojego małego synka. A potem w tym zimowym domu pojawiły się dwie młodsze siostrzyczki małego chłopca. Dla nich chłopiec stał się najlepszym aniołem stróżem. I tak, rósł on pod czujnym okiem swojego Anioła Stróża w krainie surowej, skutej lodem, pełnej chłodu i mroku. Bał się mroku, bo w nim rozwijała się lodowa choroba jego taty, i zawsze gdy jego tata wychodził z mroku, był przemieniony przez czarodziejski eliksir. Chłopiec stawał się jednak coraz bardziej silny, w pewnych obszarach, i jego umiejętności przetrwania w trudnych warunkach były coraz lepsze, tak, że mógł on zapewnić bezpieczeństwo już nie tylko sobie i swoim siostrom, ale również swoim rodzicom, gdy Ci byli pod panowaniem czarodziejskiego eliksiru. Choroba bliskich jednak nie oszczędziła chłopca, i w innych obszarach stawał się coraz słabszy. Również jego serce któregoś dnia zaczęło zamarzać, ale na szczęście Anioł Stróż zabierał, w czasie snu, jego serce do Pewnej czarodziejskiej Pani, a ta brała je w swoje dobre dłonie, dzięki czemu lód nigdy zupełnie nie zamroził serca chłopca. Chłopiec stawał się coraz bardziej samotny, ale i samodzielny i kilka razy uratował życie swojej mamie i swojemu tacie. Któregoś dnia chłopiec odkrył w domu dziwny obraz. Była na nim namalowana bardzo piękna Pani w niebieskiej sukni. Na obrazie było widać jak Pani wskazuje swoimi rękami na swoje serce. Z Jej oczu biło ciepło, i pokój, i bezpieczeństwo. Któregoś dnia, gdy chłopiec ocalił życie swojemu tacie, wieczorem zatopił się i zapatrzył na wizerunek owej Pani, i długo, długo w nocy modlił się prosząc o pomoc ową Dobrą Panią. I wtedy, sam nie wiedząc czemu, po raz pierwszy powiedział do owej Pani – bo czuł, że Ona żyje naprawdę – „Mamo”. A potem, zapomniał o tym wszystkim, ale nie jego Anioł Stróż i owa potężna Pani.
  Gdy chłopiec dorósł, jego Anioł Stróż usłyszał od potężnej i dobrej Pani, by zabrał, dużego już, chłopca w podróż. Niestety młodzieniec, którego serce było już trochę zamrożone, nie zawsze słyszał Anioła Stróża, i dla tego wiele razy wpakował się w poważne kłopoty i omal nie stracił życia, tak że tylko tajemnicza ingerencja Niebieskiej Pani ocaliła  młodzieńcowi życie. Na początku Anioł Stróż zabrał go do ciężkiej pracy wśród prostych ludzi. I tam, młodzieniec własnymi rękami zdobywał chleb. Tam też uczył się ludzi, często tak samo chorych, na pewną czarodziejską lodową chorobę, jak jego rodzice. Uczył się dostrzegać dobroć i prostoduszność, szczerość i prostolinijność w ludziach biednych, schorowanych, w ludziach, którzy sami myśleli o sobie, że są nikomu nie potrzebni, i którzy zostali pozostawieni sami sobie. Tam młodzieniec nauczył się wrażliwości. Oprócz tego z głodu i biedy, zaczął kraść. Ale nie kradł tylko dla siebie, ale również dla swoich sióstr, a czasem i dla rodziców. Aniołowi Stróżowi to się nie podobało, rozumiał jednak powody zachowania młodzieńca. Gdy Anioł zobaczył, że młodzieniec rozumie już tych najbiedniejszych i chorych na ową czarodziejską chorobę, i że dalsze życie w tej biedzie i z kradzieżami i wszechobecnym magicznym lodowym płynem, może się źle skończyć dla niego, zabrał młodzieńca w dalszą podróż. Tym razem to była armia. I tam młodzieniec uczył się co to jest honor, odpowiedzialność, wola walki w słusznej sprawie. Wiele z tego, czego nauczył się  wcześniej, było przydatne w armii. Rozwinął tam nie tylko siłę mięśni, ale przede  wszystkim siłę ducha i świadomość, że nie wolno nigdy się poddawać, gdy walczy się o coś najcenniejszego, o życie swoje lub innych. Serce młodzieńca stało się żołnierskie, a z powodu lodu i ukrytej lodowej choroby – nieczułe na różne ciosy. Z powodu zamrożonego serca, nigdy nie płakał i nigdy się nie śmiał. Gdy Anioł Stróż zobaczył, że przełożeni chcą zostawić jego podopiecznego, i że na całe życie miałby już zostać żołnierzem, wtedy Anioł Stróż, zabrał go w dalszą podróż, zgodnie z wolą Niebieskiej Pani. Anioł zabrał znów młodzieńca do ciężkiej pracy wśród bardzo biednych ludzi, po to by młodzieniec mógł przygotować się do dalszej, jeszcze trudniejszej podróży, a miała to być podróż…w głąb własnego serca. Któregoś dnia Anioł Stróż zaprowadził młodzieńca do Kościoła i postawił go w ciszy przed Jezusem. Jezus znał młodzieńca, wiedział o nim wszystko, i widział jego dobre – choć skute lodem – serce, a mimo to wciąż silnie bijące. Jezus zapytał czy chce pójść za Nim. Młodzieniec nie znał Syna Bożego, słyszał tylko o Nim, i raczej sądził, że ktoś tak potężny  nie zwraca na niego uwagi, ale w tym momencie w młodzieńcu zrobiła się cisza i spokój. Młodzieńca opuścił ból i lęk, wszystko inne poza obecnością kogoś potężnego, nie miało znaczenia. Obok młodzieńca stanęła Niebieska Pani oraz Jego Anioł Stróż. W ręku Niebieskiej Pani, młodzieniec zobaczył swoje serce, całe w bliznach, poranione i posiniaczone, pełne ran i zakażeń i bólu, miejscami sine z zimna, miejscami przeszyte wystającymi kawałkami lodu. Mimo tak śmiertelnego stanu, w rękach Niebieskiej Pani, serce uspokoiło się i biło silnie i mocno, jak przystało na serce żołnierza, jak serce kogoś kto otarłszy się o śmierć, już się jej nie boi. Młodzieniec nie bał się o swoje życie, za to bał się o życie innych. Młodzieniec zobaczył, że jego Anioł Stróż uśmiecha się do niego i wyciągniętą rękę kładzie mu na ramieniu. Na ręce Anioła młodzieniec zobaczył takie same blizny, jakie on sam miał na swoich nadgarstkach. Czasem, gdy młodzieniec czuł, że zbliża się ogromnie bolesny wewnętrzny chłód, młodzieniec nacinał sobie rękę i wtedy chłód wypływał z żył, nie zamrażając serca. A potem wszystko zniknęło i młodzieniec został sam w pustym kościele, ale od tamtego momentu już zawsze czuł, że nigdy nie jest już sam i że Syn Boga, Niebieska Pani i Anioł, są mu życzliwi. Choroba młodzieńca zaczęła jednak przybierać na sile i Anioł Stróż postanowił zabrać młodzieńca już w ostatnią  cześć podróży. Młodzieniec spakował swój plecak, ale nawet o tym nie wiedząc, zabrał również ze sobą, wszystko czego się nauczył zarówno złego jak i dobrego, oraz wszystkie swoje wspomnienia, lęki, marzenia, zwycięstwa i przegrane, oraz …ból. I tak Anioł Stróż zaprowadził go do klasztoru, a tam było dużo ciszy, a w ciszy z zmarzniętego serca młodzieńca zaczęły wychodzić różne zjawy i musiał wykorzystać wszystkie swoje umiejętności do wewnętrznej walki z lodowatymi strachami i lękami. Młodzieńcowi otworzyły się też wszystkie rany serca i dłoni, i z wielkim trudem udawało mu się je ukryć przed najbliższymi mieszkańcami klasztoru. Walka ta trwała kilka lat. Któregoś dnia Anioł Stróż zaprowadził młodzieńca, który stał się zakonnikiem, do pewnej Pani doktor. W jej gabinecie, na każdej półce i szafie i firankach w oknie i na parapecie i miedzy kwiatami i książkami były ...anioły. Pani doktor uśmiechnęła się i ku zdziwieniu młodego zakonnika, po krótkiej z nim rozmowie, wypisała mu na recepcie...modlitwę do Anioła Stróża jako lek na lodowe lęki, a na zmarznięte serce, na recepcie, przepisała czytanie baśni i chodzenie na plac zabaw, gdzie bawią się małe dzieci. W klasztorze - młody adept życia zakonnego – miał dużo przygód, i tam też musiał znów dużo różnych rzeczy się uczyć i pewnych oduczyć, innych nauczyć się inaczej, ponadto dalej jeszcze stawać do walki z lodowatymi potworami zamrażającymi jego serce. Ale tym razem młodzieniec – młody zakonnik – miał świadomość, że nie walczy już sam, bo zawsze z nim był jego Anioł Stróż. Czasem, gdy młodzieniec zasypiał, wydawało mu się, że nad jego snem czuwa Niebieska Pani i że go przytula szczególnie wtedy, gdy młodzieńcowi płynęła w żyłach zimna lodowa krew, zadająca chłodny ból odbierający czucie wszystkiego. I tak, dzień po dniu jego serce zaczęło topnieć, a z jego oczu kawałeczek po kawałeczku zaczęły odpadać malutkie kryształki lodu. Któregoś dnia w oczach młodzieńca pojawiło się kilka łez, które spłynęły mu po policzku. Kilka dni później młodzieniec wyrzucił do wielkiej rzeki czarny lodowaty nóż, który zawsze nosił przy sobie.
  Co się stało dalej z młodzieńcem, nie wiadomo. Wieść niesie, że nikt go nie widział jak płacze, ale ponoć gdy bawił się z dziećmi czasem słychać było jego śmiech, a nawet widać było kilka czystych - jak kryształ - łez. Ponoć widziano go jak szedł kiedyś na spacerze z jakąś piękną i serdecznie uśmiechającą się Panią w długiej niebieskiej sukni, oraz z jakimś pogodnym człowiekiem, od którego biło życzliwością i lekkością, prawie jak od anioła. Ponoć szli tak jesiennym parkiem ci troje, śmiejąc się i zachwycając pięknem świata. Według opowieści tych co widzieli i słyszeli, młodzieniec obłóczony w biały habit odnosił się do owej Pani w niebieskiej sukni z takim sercem, że można było pomyśleć, że to Jego Mama, a do owego mężczyzny, że to jego najlepszy przyjaciel. Tyle wiadomo o owym chłopcu, który przeżył wiele niebezpieczeństw i wyszedł cało z wielu opresji i tylko ślad po tym wszystkim pozostał na jego dorosłej już często zamyślonej twarzy oraz w oczach, które stały się niebieskie jako ślad tamtych chłodów z dziecięcych lat. Wiadomo, że ogromną pomocą dla młodzieńca był jego tajemniczy Anioł Stróż oraz owa Niebieska Pani, która stała mu się  Matką. Dokąd zaprowadzi młodzieńca, już zakonnika a nie żołnierza, dalsza podróż w głąb serca? - nie wiadomo, ale musi to być wspaniałe miejsce, gdzie czekać będą na niego jego Anioł Stróż oraz owa Niebieska Pani. Z pomocą Anioła i Niebieskiej Pani, młodzieniec, wszystko czego się nauczył i czego doświadczył, umiał potem wykorzystać, by nieść dobro innym ludziom, a cały ból i cierpienie - uczyniły jego serce bardzo wrażliwym. Natomiast przeżyty chłód i bolesne zimno, jakiego doświadczył, sprawiły, że trzeba przetrwał w bardzo trudnych warunkach i wytrzymał tam, gdzie inni nie dali by rady. Gdy tak szli ci troje owym jesiennym parkiem, słychać ponoć było jak młodzieniec opowiadał o tym, że jeszcze kiedyś zapłacze z całego serca czystymi łzami, i że wtedy  lodowa choroba odejdzie już od niego na zawsze. Mówił, że jemu łzy kiedyś kojarzyły się tylko z bólem, smutkiem i lękiem, krzykiem, przerażeniem i samotnością. Ale któregoś dnia, gdy jedna malutka maluteńka łza, zamarzła mu na powiece, i gdy przez tę łzę przeszedł promień światła, to wtedy zobaczył tęczę. Zrozumiał, że światło przemienia wszystko. Tajemniczy człowiek z Panią w niebieskiej sukni wymienili tylko serdeczne tajemnicze uśmiechy, zapewne myśląc o dalszej podróży młodzieńca w głąb serca, a młodzieniec ponoć mówił, jak bardzo kocha ową Niebieską Mamę i swojego Anielskiego przyjaciela. Widać było, że jego serce stawało się coraz zdrowsze, a nawet gdyby wracały wspomnienia dawnych lodowatych ran, to młodzieniec miał już w sercu wspomnienie i niewytłumaczalne poczucie nieustannej obecności owej Niebieskiej Pani. Ostatnim zdaniem jakie świadkowie ponoć mieli usłyszeć miało być skierowane do owej Niebieskiej Pani i brzmieć „Kocham Cię Mamo”.
Wojtek
bottom of page