Wreszcie kolejne wakacje i ponowna podróż na Litwę :).
30 czerwca o 8 rano wyruszyłam, tym razem sama, do Wilna. Zacznę od opowieści pt. "Świat jest mały". Jechałam z autobusowego Dworca Zachodniego w Warszawie. Podchodzę do kierowcy, aby pokazać bilet i dokument tożsamości, a za mną jakaś kobieta pyta, czy to jest autobus do Wilna na 8, odpowiadam "tak", odwracając się w kierunku tej pani. Patrzę, a to moja Ciocia, żona zmarłego Brata naszej Mamy. Pytam: "Ciociu, jedziesz do Wilna?", a ona na to: "Nie, odprowadzam znajomą". No i dzięki tej starszej pani, Polce z Wilna, podróż wydała się znacznie krótsza niż była na prawdę, dużą część drogi rozmawiałyśmy.
Po dotarciu na miejsce jeszcze tego samego dnia pojechałam na Rossę, gdzie znalazłam grób Lelewela, którego z Daną szukałyśmy bezskutecznie w ubiegłym roku. Trafiłam także na grób brata Józefa Piłsudskiego, Adama.
Następnego dnia, czyli w niedzielę, pojechałam do Trok (lit. Trakai). Chciałam się przede wszystkim przyjrzeć bliżej charakterystycznym domom karaimskim, które mają na szczycie trzy okna: jedno dla Pana Boga, drugie dla Księcia Witolda (który sprowadził ich do Trok), a trzecie dla rodziny. Widziałam także kienesę (czyli świątynię) karaimską, niestety była zamknięta. Byłam także nad jeziorem Galve i na dziedzińcu zamku (o zamku było w poście ubiegłorocznym, więc nie będę się rozpisywać).
Z Trok pojechałam do Kowna (lit. Kaunas) położonego nad "błękitnym Niemnem". W obrzeżnej dzielnicy, położonej nad Zalewem zwanym Morzem Kowieńskim, znajduje się największy na Litwie zespół klasztorny w Pożajściu. Jest to imponująca budowla w stylu barokowym.
Kolejne miejsca, w których byłam, to położone w centrum miasta: Kościół Jezuitów, Bazylika Archikatedralna, oraz Ratusz Miejski zwany "Białym Łabędziem". W muzeum w Ratuszu, na piętrze znajdują się eksponaty związane z dawnym funkcjonowaniem magistratu, natomiast najciekawsze są podziemia, gdzie w dawnych wiekach znajdowało się więzienie. Samo miejsce przerażające, natomiast przemiła była pani oprowadzająca, która zapytała czy wolimy rozmawiać po angielsku czy po rosyjsku, natomiast gdy odezwałam się po polsku, powiedziała, że w naszym języku też może. Nie była to najczystsza polszczyzna, ale nie było problemu z porozumieniem się. Zapytała też, używając rosyjskiego, jak po polsku będzie "biały łabędź". Cieszyła się, gdy udało jej się to wymówić.
W Kownie warto także obejrzeć zamek obronny.
2 lipca, kolejny dzień w Wilnie. Poświęciłam go na opanowanie topografii miasta (nie mam szczególnej orientacji w terenie, o czym najlepiej wie Dana :)). Okazało się jednak, że Wilno na prawdę jest bardzo łatwym "do ogarnięcia" miastem (w zeszłym roku, zdałam się na znajomość tego miejsca przez Danę). Co ciekawe, nie wiem czy to Matka Boska Ostrobramska mnie zaprowadziła, czy wszystkie drogi w Wilnie prowadzą pod Ostrą Bramę, w każdym bądź razie w jakiś tajemniczy sposób, znalazłam się w tym szczególnym dla Polaków miejscu. Mało tego, okazało się, że właśnie rozpoczyna się Msza Św. w języku polskim. Kaplica była pełna ludzi, tak turystów, jak i starszych Polaków mieszkających w tym mieście. A szczególnie wzruszającym momentem był ten, kiedy ksiądz modlił się w intencji swoich ojczyzn: Polski i Litwy.
Z tych miejsc, które nie były opisywane w ubiegłorocznym poście, warto wspomnieć o pomniku i baszcie Giedymina, wielkiego księcia litewskiego, założyciela dynastii Giedyminowiczów, dziada Jagiełły (znajdują się za Katedrą - niestety w baszta remoncie).
Kult tego władcy widoczny jest w wielu miejscach w Wilnie, np. jedna z głównych ulic nazywa się Aleją Giedymina.
Te dni jak zwykle ciekawe, tylko pogoda mało sprzyjająca, zimno, mży deszcz, a ja jak zwykle niezbyt przygotowana na tę okoliczność :(.
3 lipca, już nieco cieplejszy, więc postanowiłam z samego rana ponownie ruszyć w trasę. Zaczęłam od spaceru nad Wilią i doszłam do Cerkwi Ikony Matki Bożej "Znak" (potocznie zwanej Znamieńską). Urokliwe miejsce, a do tego batiuszka, który sprzedawał w sklepiku, pozwolił mi robić zdjęcia wewnątrz świątyni. Cerkiew Znamieńska leży po przeciwnej stronie Wilii niż Stare Miasto, więc jest pewnie rzadziej odwiedzana przez turystów, a szkoda ...
Następnie przeszłam Aleją Giedymina aż do Katedry. W okolicach Katedry i w Ogrodach Bernardyńskich rozpoczęło się jubileuszowe Święto Pieśni Stulecia (poświęcone stuleciu odrodzenia państwowości). To imponujące przedsięwzięcie uznane jest za arcydzieło światowego dziedzictwa niematerialnego UNESCO.
Następnie postanowiłam pójść na Zarzecze. Trochę miałam problem ze zlokalizowaniem tego miejsca, ale pomogła mi przewodniczka z Polski, która była z grupą przy Katedrze.
Przed mostem na Wilejce weszłam do Soboru Przeczystej Bogurodzicy i znów miła niespodzianka, dostałam pozwolenie na robienie zdjęć :).
No i Zarzecze, dzielnica, której symbolem jest Anioł, Anioł z Zarzecza.
Na Zarzeczu znajduje się zabytkowy Cmentarz Bernardyński, odrestaurowany dzięki współpracy polsko-litewskiej.
4 lipca - po dwóch intensywnych dniach postanowiłam trochę odpocząć. Powędrowałam tylko w okolice Cerkwi Znamieńskiej, w pobliżu której znajduje się kienesa karaimska zbudowana na planie prostokąta w stylu mauretańskim, jedna z niewielu tego typu budowli na świecie.
5 lipca - zaczynam się czuć w Wilnie, no może nie jak w Warszawie, ale powiedzmy w Krakowie czy Gdańsku. Dzisiejsze przedpołudnie spędziłam na leniwej wędrówce po Starym Mieście, która skończyła się oczywiście przy Ostrej Bramie i znów odprawiana była w Kaplicy Msza św. w języku polskim. I niezmiennie wzruszają mnie modlitwy o prawdziwą jedność litewsko-polską.
Po południu wybrałam się do Pani, którą poznałam w autobusie, i jej siostry. Mieszkają one na obrzeżu Wilna w niezwykle urokliwej, spokojnej dzielnicy, nieopodal Ambasady RP.
Starsze Panie ujęły mnie ogromną serdecznością. Wróciłam z zapasem jedzenia na najbliższe dni. Te smakowitości pochodzą prosto z ich ogrodu :).
W rozmowie zapytałam czy nie chciały nigdy przenieść się do Polski, na co odpowiedziały, że nie, że są Polkami, ale ich dom jest tutaj.
W tym miejscu chciałabym przytoczyć pewną anegdotę, którą opowiedziała mi moja koleżanka, Ania. A mianowicie pewna Polka z Litwy zamieszkała w Polsce. Skarżyła się swojemu księdzu, że bardzo tęskni za Matką Boską, że w Wilnie często wpadała do Maryi, aby pogadać jak kobieta z kobietą. Ksiądz zaproponował jej Matkę Boską Częstochowską, na co usłyszał, że próbowała, ale...Mały podsłuchuje :)
6 lipca - Rano, wzdłuż Willi, powędrowałam w okolice Katedry z zamiarem wejścia na Górę Trzech Krzyży, która ma fascynującą, ale dość długą historię, więc daję link do Wikipedii.
Następnie wzdłuż Wilejki przeszłam do augustiańskiego kościoła Matki Boskiej Pocieszenia i św. Augustyna, zdewastowanego przez sowietów (którzy zamienili go w magazyn warzyw), obecnie nieużywanego jako świątynia. W ramach programu jubileuszowego Święta Pieśni, w kościele tym, została otwarta ciekawa wystawa litewskiej sztuki ludowej pt. „Gyvos jungtys“ (Żywe więzi)
W dniu 6 lipca Litwa świętuje Koronację Króla Litwy, Mendoga (lit. Mindaugasa). Do Wilna zjechała się chyba połowa mieszkańców Litwy:). Przemarszem z Placu Katedralnego przez Aleję Giedymina do Parku Vingis zakończyło się Święto Pieśni.
7 lipca - dalszy ciąg obchodów Święta Koronacji Króla Mindoga, zwanego też Świętem Państwowości. Tym razem zobaczyłam jak obchodzi je Kiernów (lit. Kernavė), czyli dawna stolica Litwy.
Obecnie Kiernów jest niewielką, ale bardzo urokliwą miejscowością.
Wracając do Wilna zatrzmałam się we wsi Suderwa (lit. Sudervė), która jest dla Polaków o tyle ciekawa, że największą grupą narodowościową w niej są właśnie nasi rodacy.
Wieczorem poszłam, już w Wilnie, w stronę Uniwersytetu, gdzie m.in. znalazłam tablicę upamiętniającą Tarasa Szewczenkę, który tu studiował (ten człowiek chyba mnie prześladuje:), w Kijowie co krok to Taras Szewczenko, i tutaj też :)).
8 lipca - ostatni dzień na Litwie, jutro już wracam do Polski. Rano poszłam do dominikańskiego Kościoła św. Jakuba i Filipa na Mszę św., która niestety odprawiana była w języku litewskim :(.
Po Mszy Św. zwiedziłam Muzeum Ofiar Ludobójstwa z Więzieniem KGB. Mieści się w dawnej siedzibie Gestapo, NKWD/KGB. Było to bardzo ciężkie przeżycie, zupełnie przewartościowujące podejście do własnych problemów życiowych. W jednej z cel, w której przetrzymywani byli polscy oficerowie, emitowany był fragment filmu "Katyń". Największe wrażenie zrobiła na mnie izolatka śledcza, karcer oraz pomieszczenie, w którym wykonywano wyroki śmierci. Przepraszam za jakość zdjęć, robiłam je telefonem, nie wzięłam ze sobą aparatu, ale mimo to chyba są warte opublikowania.
I w zasadzie ostatnie miejsce, w którym byłam, to las w Ponarach (na obrzeżach Wilna), w którym dokonywano masowych mordów. Tych zbrodni dokonywali niemieccy naziści wraz z kolaborantami litewskimi. W latach 1941-1944 zamordowano tam ok. 100 tys. osób, głównie polskich Żydów (ok. 70 tys.) i Polaków (ok. 20 tys). W lesie tym, podobnie jak w podkijowskiej Bykowni, panuje niesamowicie mistyczna atmosfera.
Na terenie Memorialu jest mini-muzeum. Pan, który tam pracuje, opowiedział mi o oddziałach AK okręgu wileńskiego i o członkach tej organizacji, którzy zamordowani zostali w Ponarach, a także przedstawicielach polskiej inteligencji, tam rozstrzelanych. Pokazał też zapiski Kazimierza Sakowicza, który mieszkał w pobliżu i ze strychu swojego domu widział egzekucje. Notatki zakopał w butelkach na podwórzu swojego domu. Znalezione one zostały po wojnie. Wśród zabitych był młody żołnierz AK, Bronek Komorowski, zamordowany w swoje 18-te urodziny. Był on stryjem byłego prezydenta, Bronisława Komorowskiego, który nosi jego imię.
Pan kustosz mówił po angielsku wolno i wyraźnie, więc większość z tego co przekazywał zrozumiałam, mimo, że moja znajomość tego języka jest, jak to określam, "turystyczna". Ponadto czuć było wyraźnie sympatię do Polaków.
Napisałam przy Ponarach "w zasadzie ostatnie miejsce", ponieważ wieczorem pojechałam jeszcze na chwilę do Pań Kresowianek, pożegnać się z nimi, i przy okazji weszłam do przepięknego Kościoła pw. św. Piotra i Pawła na Antokolu. I to już było na prawdę ostatnie miejsce.
Na zakończenie kroniki tego spotkania z Litwą, kilka zdjęć z różnych ładnych miejsc.
A i jeszcze udało mi się utrwalić na zdjęciach te drewniane chałupy, o których pisałyśmy w ubiegłorocznym poście. Są to na prawdę ciekawe wschodnie kontrasty, zważywszy na to, że często obok takiego domu stoi apartamentowiec, albo budynek wysokiego urzędu państwowego. Ot swoiste klimaty, i dobrze, że jeszcze są, a nie wszystko zunifikowane, bo byłoby nudno :).
Kończę ten post, jadąc do Warszawy, już jestem na terenie naszego kraju i czuję, że fajnie jest zobaczyć miejsca na dalszym i bliższym świecie, ale uczucie jakie wiąże się z powrotem do Ojczyzny nie ma sobie równych:). Co nie znaczy, że nie odezwę się jeszcze w te wakacje z jakiejś ciekawej krainy :).